Pieniądze z przyszłości

Zakłada się zawodowo. Ostatnio założył się z setkami tysięcy Polaków. O to, kto wygra mecze Euro 2012. I wygrał.

8 czerwca, godzina 18.00. Rozpoczyna się inauguracyjny mecz Euro 2012 Polska- Grecja Zbigniew Juroszek, zapalony kibic piłkarski, który nie odpuszcza meczów Górnika Zabrze ani reprezentacji, co sił wyśpiewuje na Stadionie Narodowym „Polska, biało-czerwoni!”.

Kilkanaście minut wcześniej należąca do niego sieć kolektur STS zakończyła przyjmowanie zakładów o to, kto wygra piłkarskie starcie. Tysiące Polaków obstawiło w nich sukces swojej drużyny, a wartość zakładów wyniosła w sumie ok. 2 mln zł.

Koniec meczu. Remis. Juroszek kibic, jak każdy kibic, zdołowany zadaje sobie pytanie: „dlaczego nie wygraliśmy „. Juroszek biznesmen jednak wie, że wygrał właśnie 2 mln zł. – Wprawdzie kibice przegrali, ale przecież to tylko zabawa Nikt nie stracił majątku. Euro 2012 pomogło mojej firmie wyjść na prostą, bo zainteresowanie imprezą pozwoliło na podwojenie wartości zakładów. W tym roku po raz pierwszy od trzech lat firma nie przyniesie straty – mówi Zbigniew Juroszek.

Jak to straty Czy firma, która jest liderem rynku zakładów bukmacherskich w Polsce i przynosi rocznie ok. 200 mln zł przychodów, może notować straty Przecież nawet dziecko umiałoby na tym zarabiać.

Partactwo w angielskim stylu

– Dziecko może tak, ale nie Anglicy – śmieje się Zbigniew Juroszek i zaczyna opowieść o sukcesie, upadku, a potem zmartwychwstaniu firmy, którą skończy zdaniem: „Polscy biznesmeni muszą być odważni, a mnie kiedyś trochę tej odwagi zabrakło”.

Ale po kolei. W1999 r. Juroszek dostaje propozycję przejęcia za blisko 1 mln zł małej (zaledwie 30 punktów) firmy oferującej zakłady bukmacherskie Star-Typ Sport, w skrócie STS. Juroszek, znany już wówczas na Śląsku deweloper, ma to, czego nie mają założyciele firmy. Kapitał. Pozwala mu on z 30 punktów STS dojść w krótkim czasie do ok. 400, a w tym biznesie to liczba punktów decyduje o powodzeniu. Z firmy notującej kilkunastomilionowe obroty Juroszek robi giganta, którego przychody w ciągu pięciu lat rosną do ponad 250 mln zł, w szczytowym 2006 r. przekraczają 316 mln zł, a zyski wahają się od kilku do kilkunastu milionów rocznie. Polaków ogarnia szaleństwo. Każdy – nawet ten z najgłębszej prowincji – ma w zasięgu wzroku punkt STS. Klienci – przeważnie ludzie koło dwudziestki bądź po pięćdziesiątce, nieinwestujący jednorazowo więcej niż 100 zł – obstawiają wyniki meczów piłki nożnej, siatkowej, żużla) ale też krykieta czy futbolu australijskiego. Gdy natomiast zbliżają się wybory, Juroszek organizuje zakłady o to, która partia wygra. Biznes samograj, prawda

– Tak właśnie wydawało się Anglikom z firmy Stanleybet, branżowym potentatom, gdy w 2008 r. zgłosili się do mnie z chęcią odkupienia STS – wspomina Juroszek. Wraz żoną miał 66 proc. udziałów w spółce. Pozostałe należały do wspólnika. Brytyjczycy odkupili część należącą do żony i wspólnika. Do kieszeni Juraszków wpadło 10 mln euro.

– Stanleybet przysłał do Polski menedżerów, którzy wywrócili strategię firmy do góry nogami. Myślałem: to giganci, wiedzą lepiej, dla mnie to będzie biznesowa lekcja. I co się okazało Spartaczyli wszystko, co było do spartaczenia, nawet program komputerowy do robienia zakładów zły wybrali. Firma zaczęła przynosić straty, obroty spadły 0 kilkadziesiąt milionów, a udziały w rynku z nawet 40 proc. do zaledwie 25 proc. Słowem, angielscy menedżerowie okazali się zdecydowanie gorsi niż polscy – opowiada Juroszek. Do nieumiejętnego zarządzania doszły afera hazardowa, która firmy działające w branży ustawiła na cenzurowanym, i związana z tym nad aktywność fiskusa. Firma być może upadłaby, gdyby nie tragedia. W zeszłym roku zmarł jeden ze wspólników firmy Stanleybet. Zapanował w niej chaos, a dwie spółki córki za pośrednictwem których przejmowała STS, zostały przez brytyjski sąd postawione w stan upadłości. Udziały w STS wystawiono na sprzedaż w celu spłaty wierzycieli. Prawo pierwokupu miał Juroszek.

Gdy Brytyjczycy kupowali od niego firmę, zagwarantowali mu prawo pierwokupu, bo nie spodziewali się, że kiedyś może z niego skorzystać. Ale los spłatał im figla. Na początku tego roku Juroszek zgłosił do brytyjskiego sądu żądanie odsprzedania mu udziałów w STS i zapłacił za 66 proc. zaledwie 1 mln funtów (ok. 1,3 mln euro). Obecnie wraz z rodziną ma nad STS pełną kontrolę, choć nie zarządza osobiście firmą. Jest przewodniczącym rady nadzorczej i udziałowcem, ale od 2009 r. aktywne zarządzanie firmą pozostawił synowi, który studiował wtedy na trzecim roku zarządzania w Akademii im. Leona Koźmińskiego w Warszawie. – Akurat byłem na surfingu w Lizbonie, gdy zadzwonił do mnie ojciec z tą propozycją. Na początku nie do końca to do mnie docierało. Nie mogłem spać tydzień. Gdyby nie ojciec, który zawsze starał się mnie zarazić odwagą, pewnie bym się nie zdecydował – zaznacza Mateusz Juroszek.

– Pozwoliłem mu przekuć teorię na praktykę. Idzie mu całkiem nieźle, a ja mogę się koncentrować na drugiej odnodze moich biznesów. Na budownictwie – uśmiecha się Juroszek senior.

Enfant terrible

W historii pochodzącej z okolic Cieszyna rodziny 49-letniego Juraszka budowaniem zajmowrał się już jego pradziadek Jerzy. Przed 1 wojną światową budował na Śląsku kościoły, by w końcu wyemigrować do USA i tam, w Nowym Jorku, też wznosić wysokie konstrukcje.

Budowlańcem był też ojciec biznesmena. – W pewnym sensie deweloperkę wskazał mi los. Nawet w wojsku wyznaczono mnie do prowadzenia dokumentacji budowlanej. Zacząłem jednak w 1989 r. od handlu tekstyliami – wspomina milioner. Półprodukty, służące do produkcji garniturów czy damskiej konfekcji, jego firma Atal sprowadzała z tajwańskich fabryk.

Rynek tekstylny szybko mu się znudził. Jeszcze na początku lat 90. zarobione na nim pieniądze przeznaczył na zakup działek budowlanych we Wrocławiu. Pierwsze inwestycje miały charakter komercyjny: budował biura i magazyny. Ale w mieszkaniach wyczuł większy potencjał. Wszedł w tzw. segment premium, czyli mieszkań o podwyższonym standardzie. Co to znaczy – Bardzo dużą wagę przykładamy do atrakcyjności wizualnej projektu i wykończenia. Ot, choćby że zamiast tynkować dom, kładę klinkier – twierdzi Juroszek. Wybiera miejsca niekoniecznie w pobliżu centrum, ale takie, wokół których powstaje infrastruktura, sklepy, szkoły. Ich sprzedażą zajmuje się później córka Ewelina. Zaledwie 26-letnia, już szefuje działowi sprzedaży. – Skończyła zarządzanie na Long Island University w USA i przejęła amerykańskie podejście do klienta, które nazywam podejściem na tak! Czasami nawet jeśli klient nie ma racji, to Ewelina idzie mu na rękę. Dla firmy to niewielki koszt, z punktu widzenia marketingu wielka korzyść – chwali córkę Juroszek. Atal buduje mieszkania we Wrocławiu, w Krakowie, Łodzi i w Katowicach. A Warszawa – największy rynek

Juroszek właśnie tu wchodzi, budując nad Kanałem Żerańskim eleganckie osiedle 178 mieszkań z dostępem do własnej mariny. Cena ok. 6 tys. zł za mkw. – Gdy badałem rynek w stolicy, złapałem się za głowę. Skąd te kosmiczne ceny To, co powinno kosztować 6 tys. zł, kosztuje 8 tys., a to, co powinno kosztować 8 tys., kosztuje 10 tys. Doszedłem do wniosku, że to wina deweloperów oferujących niski standard w wysokiej cenie, klientów godzących się na taki stan rzeczy i banków rozdających kredyty firmom bez doświadczenia – analizuje Juroszek. Tacy jak on na deweloperskich salonach Warszawy traktowani są jak enfant terrible. Psują rynek przyzwyczajonym do wysokich marż biznesmenom.

Juroszek nie odczuwa jednak towarzyskiego napięcia, bo wciąż mieszka w Cieszynie. Tam płaci podatki, tam znajduje się główna siedziba jego firmy. Czy takie zaszycie się przy czeskiej granicy nie hamuje rozwoju jego firm

– Tutaj mam blisko wszędzie, do każdego urzędu, a w moim biznesie szybkie załatwianie spraw urzędowych jest bardzo ważne. Z kolegami z krajowych oddziałów firmy kontaktuję się często za pomocą tych urządzeń – mówi Juroszek, odwracając się w stronę dwóch telebimów. Jeden wyświetla uczestnikom konferencji prezentacje, drugi pozwala im się wzajemnie widzieć. – To nie jest częste rozwiązanie w polskich firmach, syn to sprowadził ze Stanów. Poza tym jestem w nieustannych rozjazdach. Każdą nieruchomość pod inwestycję wybieram osobiście, taki proces trwa nawet półtora roku. Nie daję sobie wciskać kitu na odległość – dodaje biznesmen. W 2011 r. Atal mimo spowolnienia na rynku sprzedał 517 mieszkań, o 25 proc. więcej niż rok wcześniej. Przyniósł 30 mln zł zysku i zanotował obroty na poziomie ok. 200 mln zł. Dzięki firmie Atal, a także spółce STS milioner zajmuje 69. pozycję w tegorocznym rankingu 100 najbogatszych Polaków „Wprost” z majątkiem szacowanym na 350 mln zł. Jego firmy dają pracę ok. 1100 osobom i tysiącom budowlanych podwykonawców Kiedyś chciał wprowadzić Atal na giełdę.

– Teraz już tak mi się na giełdę nie spieszy. Lepiej poczekać na lepsze czasy. Jak nadejdą, giełda sama zapuka do naszych drzwi – mówi Juroszek, przekonując, że i bez giełdy ma odpowiedni kapitał na inwestycje. – W ciągu najbliższych dwóch lat wybudujemy ok. 1600 mieszkań. Mam nadzieję, że wkrótce nasze inwestycje pojawią się również w Pradze.

Chyba „na Pradze”

– Nie. W Pradze, stolicy Czech. Że tamtejszy rynek nie dla Polaków Bzdura. Założymy się

Wyślij zawartość schowka
na swój email

    Tutaj pojawią się mieszkania, jeśli dodasz je do schowka